czwartek, 31 lipca 2014

Rodział 5

-Podoba Ci się tu? – z zamyślenia wyrwał mnie czyjś głos i chwilę zajęło mi zorientowanie się czyj. To Libby. Nie zauważyłam nawet, że już jesteśmy na trybunach i czekamy, aż chłopcy rozpoczną swój trening. Szłam za nimi nie zwracając uwagi na to co jest dookoła mnie. Raczej musiałam powstrzymywać swoje łzy, który chciały wypłynąć.
-Tu to znaczy gdzie? – może chodzić jej o to boisko, a  także o Sydney.
-Sydney, niedawno się przeprowadziłaś, podoba Ci się tu?
Nie. Tęsknię za rodzicami i wolałabym żyć z nimi tam gdzie poprzednio.
-Jasne, to piękne miasto.
-Tak myślałam - to ty potrafisz myśleć? O nie. Nie lubię jej.
-Ile już jesteś z Ashton'em? – zapytałam chociaż wcale tego nie chciałam. Dziewczyna uśmiechnęła się i odwróciła w moją stronę.
-Prawie trzy lata. Znamy się od dziecka.
-Oh, to super.
Musi naprawdę ją kochać, skoro wytrzymał z nią tyle lat. Może jej nie znam i jeszcze nie powinnam oceniać, ale już jej nie lubię i raczej nie polubię. Możliwe, iż to przez to, że jest z Ashton'em, ale możliwe też, że jest po prostu głupia. Nie chciałam kontynuować z nią rozmowy, więc rozejrzałam się dookoła. Był to całkiem duży stadion i nie wydaje mi się, żeby należał do jakiejkolwiek szkoły. Na murawie już były cheerleaderki, które ćwiczyły swoje układy. Nie zwracałam na nie więcej uwagi po tym jak chłopcy wybiegli z szatni. Rozpoczęli swój trening od biegania. Zaczęłam się zastanawiać po co oni w ogóle mnie tu zaprosili? Interesuję się sportem i nie zbyt przeszkadza mi siedzenie i patrzenie jak grają, ale oni o tym nie wiedzą. Mogą myśleć, że jestem jak każda inna dziewczyna, która nienawidzi sportu, a szczególnie nożnej. Cóż, o wiele bardziej interesuję się siatkówką i to ten sport kocham, ale jeśli chodzi o ogólne interesowanie to uwielbiam sport i oglądam praktycznie każdą dyscyplinę.
-Idę po wodę, chcesz coś? – usłyszałam głos Libby i tylko przytaknęłam głową. Zniknęła z mojego pola widzenia, a ja poczułam się dziwnie. Nie potrafię opisać tego uczucia. Chociaż skądś je pamiętałam. Momentalnie rozejrzałam się dookoła i zdałam sobie sprawę, że znajdujemy się bardzo daleko od ćwiczących chłopców. Moje ciało ogarnął strach. Nie mogłam się ruszyć. Serce prawie podeszło mi go gardła, gdy mój telefon zasygnalizował nowego sms-a. Wyciągnęłam telefon z kieszeni i odblokowałam go.
Od nieznany: Od kiedy pamiętam lubiłaś sport. Masz chłopaka?:)
Serce biło mi jak oszalałe. Zaczęłam rozglądać się po stadionie, a jedyne co zauważyłam to zamykające się drzwi daleko ode mnie. Od razu wstałam z miejsca i zaczęłam schodzić w dół, by być bliżej jakichkolwiek osób. Mój telefon znów zawibrował, więc stanęłam i go przeczytałam.
Od nieznany: Nie bój się, kochanie. Dobrze znowu Cię widzieć.
Myślałam, że zaraz zacznę biec i schowam się gdzieś gdzie będę bezpieczna. Mimo, że czułam, iż może to być on to wolałam wmawiać sobie, że ktoś robi sobie żarty. Nagle zauważyłam Libby, więc zwolniłam i czekałam aż mnie dogoni. Nie sądziłam, że taki moment nadejdzie, ale cieszyłam się, że ją widzę.
-Dlaczego zmieniasz miejsce? – kurde.
-Chcesz po prostu lepiej widzieć, a ta odległość mi to uniemożliwiała – uśmiechnęłam się słabo, by mi uwierzyła. Wzruszyła tylko ramionami i podała mi wodę. Od razu wzięłam łyka i razem z blondynką usiadłyśmy o wiele bliżej.

~*~

Chłopcy po treningu zaprosili nas do McDonalda, gdzie udało mi się zapomnieć o tych niepokojących sms-ach. Lepiej poznałam tych chłopaków i szczerze powiedziawszy nie są tacy źli. Zachowywałam się jakbym znała ich wieki, dobrze nam się rozmawiało. Libby będąc z Ash'em cały czas się do niego kleiła i to było naprawdę wkurzające. Czy on w ogóle mógł oddychać?
       Teraz jednak jestem już w domu a moje myśli znowu krążą wokół sms-ów, które dostałam. Ściągnęłam buty i poszłam do swojego pokoju. Rzuciłam się na łóżko i miałam nadzieję, że Meg nie postanowi teraz ze mną rozmawiać. Wiem, że chciałaby dać mi jakąś karę, ale nie może. Zdaje sobie sprawę z tego, że mogłabym znienawidzić ją jeszcze bardziej. A tego raczej by nie chciała.
Usłyszałam pukanie do drzwi i westchnęłam poirytowana. Spodziewałam się brunetki, lecz był to Matt.
-Hej – przywitał się i wszedł głębiej do pokoju, po czym zajął miejsce na moim łóżku.
-Hej.
-Meg prosiła mnie, żebym z Tobą porozmawiał – co? Ona sobie żartuje?
-Ciekawe o czym.
-Nie poinformowałaś nikogo, że nie wrócisz na noc do domu. Ja też się o Ciebie martwiłem.
-Nic mi nie jest, tak?
-Effie, nie jesteś pełnoletnia i gdyby coś Ci się stało to oni musieliby się użerać z policją.
-I co z tego? Zaadoptowali nas to niech się teraz nami zajmują i stawiają czoła problemom.
-Czy ty się słyszysz? – wiedziałam, że go wkurzałam, ale on mnie również. Po co tu przylazł? Jeśli ma zamiar mówić mi co mam robić, albo co jest dla mnie dobre to niech sobie daruje, bo nie mam zamiaru się z nim kłócić o tych ludzi. Niech nie wpierdala się w nie swoje sprawy. To konflikt pomiędzy mną a nimi i jeśli tylko wetknie tu swój nos to skończy się to źle dla nas. Jest moim bratem i nie chcę się z nim kłócić.
-Możesz wyjść? Nie chcę się z Tobą kłócić.
-Dobrze, ale przestań zachowywać się jak dziecko. Pokaż mi, że jednak nie mają się o co martwić, bo jak na razie udowadniasz, że nie jesteś gotowa na jakiekolwiek wychodzenie na imprezy i picie – rzucił i wyszedł z mojego pokoju trzaskając drzwiami. Wzięłam poduszkę i rzuciłam nią w drewnianą powłokę. Kocham go, ale jest strasznie wkurzający, gdy się tak martwi. Chce dla mnie dobrze, chce się mną opiekować, ale nie może kontrolować wszystkiego co robię. Nie mam dziesięciu lat i jednak potrafię się sobą zająć. Kto jak kto ale on powinien wiedzieć o tym najlepiej.
      
~*~

Resztę dnia spędziłam w łóżku przed laptopem. Nikt więcej mi nie przeszkadzał, więc nieco się uspokoiłam. Zamierzałam przeprosić Matt'a, chociaż tego nienawidziłam. Nie lubiłam przepraszać kogoś jako pierwsza, mojego ego nie pozwalało mi na to, ale jeśli chodzi o mojego brata to wszystko wyglądało inaczej. Tęsknię za nim, wie o mnie wszystko, spędziłam z nim bardzo dużo czasu w przeszłości i kiedy tylko się pokłócimy to ja jako pierwsza wyciągam dłoń do zgody. Przeważnie. Nie lubię ukrywać przed nim niektórych rzeczy i czułam, że powinnam powiedzieć mu o tych sms-ach, jednak wiedziałam co on o tym pomyśli. Będzie uważał, że on wrócił a wtedy nie miałabym życia. Wszędzie by ze mną chodził, próbowałby mnie chronić. Jeśli to jest on to może i dobrym rozwiązaniem by było przyjąć pomoc od Matt'a. Czułabym się bezpieczniej, ale równie dobrze wiem, że nie może pilnować mnie 24/7. A poza tym nic nie jest potwierdzone. Ktoś mnie robić sobie żarty. Jak na razie chce właśnie tego się trzymać.
       Byłam u niego i przeprosiłam. Obiecałam, że następnym razem poinformuje go albo Meg, że nie wracam do domu. Jeśli kolejny raz będzie, a ja nie zasnę na ulicy. Było parę minut przed osiemnastą, a ja i tak się nudziłam w domu. Wiedziałam, że Matt umówił się z Jack'iem i nie miałam zamiaru tym razem się wtrącić. Wiedziałam przecież, że nikogo innego tu nie zna, więc co ma robić? Cały dzień siedzieć w domu? Zastanawiałam się czy nie pójść do Rose, albo pojeździć na desce. Wybrałam tą drugą wersję i po zabraniu ze sobą bluzy zeszłam na dół. Nikogo nie spotkałam po drodze, więc się cieszyłam, mimo, iż wiedziałam, że już nic ode mnie nie będą chcieli, bo Matt pewnie wszystko już im przekazał. Teraz jeśli będzie jakiś problem będą w to wciągać Matta'a bo sami sobie nie radzą. Trochę to wkurzające, ale chyba uda mi się to wytrzymać. 
       Pojechałam na skatepark i trochę pojeździłam. Nie byłam pewna ile, ale półgodziny na pewno. Musiałam przestać, gdy dostałam sms-a. Przełknęłam ślinę, bo bałam się, że będzie to nieznany numer. 
Od Aaron: Wpadniesz do nas?
Odetchnęłam z ulgą, ale zastanawiałam się po co chce, żebym do nich przyjechała? A do tego o tej godzinie? 
Do Aaron: Po co?
Od Aaron: Chcemy Cię lepiej poznać, polubiliśmy Cię, chyba to nie problem?
Nie żeby mi to przeszkadzało. Chętnie do nich wpadnę i zobaczę się z Ashton'em. Wiedziałam jednak, że spodobałam się Aaron'owi i będzie się podwalał. Jednak to nie stało na przeszkodzie zobaczenia się z Ash'em. 
Do Aaron: Jasne, wpadnę. 
       Kiedy weszłam do domu Calum i Luke grali w fife, a Michael siedział i komentował to co robią. Nie widziałam Ashton'a ani Libby, więc sądziłam, że są razem. Aaron ruchem ręki zaprosił mnie do środka. Przywitałam się z chłopakami i usiadłam na kanapie. Rozmawiałam z nimi około pięć minut i wtedy zszedł na dół Ashton. Sam. Ucieszyłam się, bo nie chciałam teraz oglądać blondynki.
-Co tu robisz? - spojrzał na mnie i usiadł niedaleko.
-Zaprosiłem ją - zanim zdążyłam odpowiedzieć koło mnie usiadł Aaron i położył swoją rękę na moje ramie. Zadrżałam lekko. Blondyn uniósł lekko brwi, ale nic nie powiedział.
-Zamówcie pizzę - wybełkotał Calum.
Michael, który nic nie robił wstał i poszedł to zrobić. Wszyscy skupili się na grze i przez chwilę zastanawiałam się czy tak będzie do końca.
-Chcesz zagrać? - zapytał Luke, a ja rozejrzałam się niepewna czy mówi do mnie -Do Ciebie mówię, Effie - zaśmiał się pod nosem.
-Chcecie się ośmieszyć?
-Chyba żartujesz - prychnął.
-Mam brata w domu, chyba nie sądzisz, że nigdy nie grałam? - podniosłam brew a Luke wyglądał na szczerze zdziwionego. Nie dziwiłam mu się.
-I tak nie dasz nam rady - dumnym głosem wciął się Cal.
-Żebyś się nie zdziwił.
-To grasz?
-Nie dzisiaj - przyznałam, a Luke i Calum spojrzeli na siebie i zaśmiali pod nosem -Ale obiecuję, że w niedalekiej przyszłości skopię wam tyłki jak Niemcy Brazylii.
Szok malował się na ich twarzach. Nawet jeśli bym nie interesowała się sportem, to pewnie bym to wiedziała. Wiele osób zna wyniki poszczególnych spotkać, nawet się tym nie interesując,bo piłka nożna prawie w każdym państwie jest na pierwszym miejscu. Nie za każdym powinna, ale nic się z tym przecież nie da zrobić.

~*~

Jadłam pizzę i śmiałam się raczej z głupoty Calum'a, niż jego żartu. Obawiałam się, że jedzenie może mi wypaść z ust, więc z całych sił starałam się jakoś powstrzymać od śmiechu. Chłopaki byli chyba przyzwyczajeni do tego, bo żaden z nich nie śmiał się tak jak ja. 
-Czy z nim jest wszystko w porządku? - zapytałam wskazując na bruneta.
-Nie, nie do końca - odezwał się Luke.
Nie zdążyłam odpowiedzieć bo dostałam sms-a. Momentalnie przestałam się śmiać i wyjęłam telefon z kieszeni. Zanim jednak odczytałam wiadomość rozejrzałam się i tylko jedna osoba w tym momencie zwracała na mnie uwagę. Ashton. Strząsnęłam rękę Aaron z ramienia, po czym przeprosiłam i wyszłam na korytarz. Nie chciałam by widział moją reakcję na sms-a, gdyby to był nieznany numer. 
Odetchnęłam jednak z ulgą widząc, że to nie on.
Od Matt: Wracaj do domu, robi się ciemno. Gdzie jesteś?
Do Matt: Spokojnie, zaraz będę.
Schowałam telefon do kieszeni bluzy i wróciłam do chłopaków.
-Musze już wracać do domu - oznajmiłam, a oni zwrócili na mnie uwagę.
-Odwiózłbym Cię, ale wypiłem piwo - Aaron widocznie posmutniał, ale przecież to nie moja wina, że pił, prawda?
-Ja ją odwiozę - odezwał się ciemny blondyn i wstał ze swojego miejsca. Nie wiem czy tylko mi się wydawało, ale reszta chłopaków jakby się zdziwiła jego propozycją.
-Dobrze, cześć chłopaki - pomachałam na pożegnanie i poszłam za Ashton'em. Ubrałam buty i razem wyszliśmy z domu. Otworzył mi drzwi samochodu, a po chwili już siedział obok mnie.
Nie odpalał silnika, nie ruszał się. Siedział i patrzył przed siebie. Nie rozumiałam o co chodzi i jakby bałam się odezwać? Nie, to chyba nie strach.
-Powiesz mi wreszcie? - spojrzałam na niego, gdy tylko się odezwał. Nie spodziewałam się tego, a już na pewno nie takich słów.
-O co chodzi?
-O to Twoje trzymanie rąk na klamce. Boisz się? Jeśli tak to czego i dlaczego? - byłam całkowicie zdezorientowana. On chyba sobie żartuje. Do cholery zostaw mnie w spokoju!
-To nie Twoja sprawa, to po pierwsze. A po drugie wcale się niczego nie boje - przez chwilę przyglądałam się mu, ale jedyne co zrobił to zaciskał mocno ręce na kierownicy. Nagle niespodziewanie samochód ruszył do przodu. Szybciej niż bym chciała.
-Doprawdy? - wycedził przez zęby i nacisnął pedał gazu. Samochód jechał z taką szybkością, że spodziewałam się, iż zaraz wylądujemy gdzieś w drzewie. Złapałam mocno klamkę od drzwi, a knykcie aż mi pobielały. Czułam, że mogę się zaraz rozpłakać. 
-Ashton przestań, proszę! - krzyknęłam i wtedy poczułam łzy na policzku. Szybko je wytarłam wolną ręką i spojrzałam na blondyna. Gwałtownie samochód stanął, więc rozejrzałam się. Staliśmy na poboczu.
-Dalej uważasz, że się nie boisz?
-Jesteś chory! - krzyknęłam odpinając pas i wychodząc z auta trzaskając przy tym drzwiami. 
-Przynajmniej jestem szczery, nie to co inni - burknął, idąc w moje ślady i stając zaraz koło mnie. Gwałtownie zrobiłam dwa kroki w tył by zwiększyć odległość między nami. Już dawno nikogo się tak nie bałam. A to powracające uczucie nie było miłe.
-Więc co teraz zamierzasz? - nie patrzałam na niego, nie potrafiłam -Chcesz tu zostać, tak? Ciekawe jak wrócisz do domu - prychnął.
Zaczęłam mocniej płakać i jak podniosłam twarz, by na niego spojrzeć niewiele widziałam. Jednak wydawało mi się, że dostrzegłam w jego oczach troskę. Nie sądził chyba, że mogłam się popłakać.
-Przepraszam - wyszeptał o wiele ciszej i spokojniej, niż robił to przed chwilą.
-Odwieź mnie do domu - wyminęłam go i wsiadłam do samochodu. Przez chwilę jeszcze stał w osłupieniu, jednak wsiadł i mnie odwiózł.

____________________________________________________

Przybywam z kolejnym rozdziałem i mam nadzieję, że docenicie to, iż pojawia się tak szybko. Mogę wam jeszcze zdradzić, że zaczęłam pisać rozdział szósty i wydaje mi się, że to on będzie jak na razie najlepszy z tych wszystkich.
Zdaje sobie sprawę, że na razie nie jest za ciekawie, ale obiecuję, że to się zmieni. Proszę tylko o trochę cierpliwości.
Jeśli ktoś ma dobre serduszko i mógłby pomóc mi znaleźć nowych czytelników, to byłabym wdzięczna. Możecie polecić znajomym, albo na swoim blogu? Cokolwiek? Proszę i z góry dziękuję :)

Mój humor dzisiaj waha się pomiędzy skaczę ze szczęścia, a pierdolnę każdej osobie, która podejdzie. Mam cyfrowy polsat (dziękuję tato, i love you) ale chciałabym, że inni nie musieli płacić za mistrzostwa świata, no ludzie! *może ktoś się orientuje o co chodzi haha*

Jeszcze jedno: JEST ZWIASTUN, ZAPRASZAM DO OBEJRZENIA! ZAKŁADKA W PRAWYM GÓRNYM ROGU!

Liczę na wasze opinie. Te dotyczące rozdziału, jak i też zwiastuna. Będzie w tym fanfiction troszkę zagadek, więc myślę, że wam się spodoba :)

czytasz = komentujesz proszę? :)

niedziela, 27 lipca 2014

Rozdział 4

Ashton's POV

Podszedłem do baru i próbowałem znaleźć Effie. Nigdzie jej nie widziałem i zacząłem się porządnie bać. Co jeśli któryś z tych chłopaków, z którymi się bawiła coś jej zrobił? Ewidentnie coś było nie tak, gdy ich opuściła. Oni byli pijani, a ona nowa i ładna. Co może im chodzić po głowie? Serce zaczęło mi bić szybciej. A co jeśli to jej pierwsza impreza? Co jeśli po raz pierwszy się tak mocno upiła i nie wie co ze sobą zrobić? Aaron już dawno zmył się do domu, mówiąc, że jest wyczerpany. Luke i Calum ruszyli by wyrwać jakieś dziewczyny, a Michael leżał na barze i prawdopodobnie już spał. Rose dalej tańczyła i na pewno nie wiedziała, gdzie może być Effie. Skoro nie ma jej tutaj to może postanowiła iść do domu? Wybiegłem z pubu i ruszyłem do swojego samochodu. Cieszyłem się, że Libby nie poszła z nami. Nie miałbym siły jej wszystkiego tłumaczyć. Na pewno by się obraziła.
Odpaliłem silnik i wyjechałem na drogę. Cały czas rozglądałem się na różne strony. Miałem nadzieję, że szła do swojego domu. Mogłem jej wtedy nie zostawiać. Ona nie wygląda na taką jak my. Jestem pewny, że nie imprezuje dużo. Cholera, skoro Aaron ją tu zaprosił to mógł ją pilnować.
Kiedy zaczął padać deszcz zaśmiałem się. Jeszcze tego brakowało. Mogłem też się upić i mieć wszystko w czterech literach. Inni mogli się martwić i jej szukać. Czemu ja?
Zwolniłem kiedy zauważyłem z daleka coś leżącego na poboczu. A raczej kogoś. Zatrzymałem samochód koło leżącej osoby i wybiegłem z samochodu. Kurwa, Effie. Najprawdopodobniej spała, bo miała zamknięte oczy. Była cała przemoczona. Wziąłem jej małe ciało w swoje ramiona i ułożyłem na siedzeniu pasażera. Poszedłem do bagażnika i modliłem się by był tam jakiś koc. Na całe szczęście, był. Wsiadłem za kierownicę i przykryłem ją nim. Odetchnąłem z ulgą. Znalazłem ją.

Effie's POV

Obudziłam się z mocnym bólem głowy. Złapałam się za nią i otworzyłam oczy, po czym podniosłam się do pozycji siedzącej. Zaraz, zaraz, cofnij. Gdzie ja jestem?! Próbowałam za wszelką cenę przypomnieć sobie co zdarzyło się tej nocy. Tańce, alkohol, Ashton, alkohol, wyjście, samochód. Oczywiście. Wyszłam pijana z tego pubu i usnęłam na drodze. I teraz najważniejsze pytanie: kto mnie stamtąd zabrał? Szybko wyskoczyłam z łózka i zdałam sobie sprawę, że nie mam na sobie swoich ubrań. Miałam za duże spodnie dresowe i luźną, bardzo luźną koszulkę. Najprawdopodobniej były to rzeczy jakiegoś chłopaka. Przełknęłam ślinę. Teraz się bałam. Co jeśli on, co jeśli on mnie zgwałcił? Na samą myśl na moim ciele pojawiały się ciarki. On mnie przebierał, prawda? Przecież ja spałam. On mnie dotykał. Zaczęłam się zastanawiać czy aby na pewno chcę zejść i zobaczyć osobę, która mnie tu zabrała. Przełamałam swój strach i otworzyłam drzwi. Szłam najciszej jak potrafiłam, jednak podłoga lekko skrzypiała. Cholera. Zeszłam schodami na dół i rozejrzałam się. Wielki salon. Wielki pusty salon.
Zauważyłam drzwi i byłam pewna, że prowadzą one do kuchni. Chcę tego? Boję się. Rozejrzałam się i próbowałam znaleźć coś czym mogłabym zaatakować. Kiedy za drzwiami usłyszałam hałas, jakby talerzy podskoczyłam i o mało co nie krzyknęłam. Szybko podbiegłam do małego regału nad plazmą i sięgnęłam po jedną z książek. Wróciłam i wzięłam głęboki wdech. Otworzyłam powoli drzwi i już chciałam zaatakować, jednak zobaczyłam Ashton'a. Ashton? Kurwa, co? Odwrócił się w moją stronę a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Obniżyłam rękę i zrobiłam jeden krok do przodu.
-Czy ty chciałaś mnie zabić książką? – zapytał z rozbawieniem, a ja przytaknęłam. Czułam jak moje policzki robią się gorące. Podeszłam do stołu i odłożyłam ją tam, po czym usiadłam na krześle.
-Muszę Cię chyba nauczyć jak się bronić, bo książką to raczej byś nic nie zrobiła.
-Mógłbyś się zamknąć i podać mi wody?
-Kacyk męczy? – zachichotał i położył mi przed nosem szklankę wody.
-Nie twoja sprawa.
-Ile ty masz lat, co? Chyba nie powinnaś pić, jesteś za młoda.
-A ty?
-Ja nie piłem.
-A co z samochodem?
-Nikt mnie jeszcze nie złapał, więc jest dobrze – zaśmiał się, a ja wywróciłam oczami. Idiota.
Byłam zbyt przejęta tym gdzie się znajduje, więc zapomniałam o bólu głowy, który teraz znowu dał o sobie znać.
-Masz jakieś tabletki przeciw bólowe? – Ashton nic nie odpowiedział, tylko wyszedł, lecz po chwili wrócił podając mi je – Dziękuję.
Połknęłam je i zadałam kolejne pytanie.
-Czy mam na sobie Twoje rzeczy?
-A czyje? Świętego Mikołaja?
-Ty mnie przebrałeś? Kiedy spałam?
-Miałem zamknięte oczy, przysięgam.
-Jasne. To molestowanie.
-Molestować i zgwałcić to mógłby Cię ktoś, gdybym Cię tam nie znalazł – poczułam nieprzyjemny dreszcz. Dlaczego to powiedział? To wcale nie prawda.
-Dlaczego? – zapytałam.
-Co dlaczego?
-Dlaczego mnie szukałeś? Dlaczego po mnie przyjechałeś?
-Pomyślałem, że mogło coś Ci się stać. Jesteś nowa, niepełnoletnia i byłaś tam z nami. Moglibyśmy mieć przez Ciebie problemy – muszę przyznać, że oczekiwałam czegoś innego. Rozczarowałam się, ale co ja sobie myślałam? Że będziemy teraz żyć długo i szczęśliwie?
-A co na to Libby?
-Nic się przecież nie wydarzyło – zaśmiał się, a ja poczułam się głupio. Naprawdę głupio.
       Siedzieliśmy dość długą chwilę w ciszy. Niezręcznej ciszy. Nie wiem ile minęło, ale mi wydawało się jakby to była wieczność. Nie wiedziałam co mam powiedzieć, a tym bardziej, że trochę mnie zdenerwował. Co ten chłopak sobie myśli?
W końcu podstawił mi pod nos talerz z vegemite na grzankach*. Nie szczególnie za tym przepadam, ale nie wybrzydzam. Najbardziej zdziwiłam się, że zrobił to Ashton. To on w ogóle potrafi cokolwiek zrobić? Kiedy zaczynałam jeść swoją porcję na dół zszedł Calum. Jego włosy był potargane, więc było widać, że dopiero wyszedł z łóżka. Najbardziej jednak się zdziwiłam, że ma na sobie jedynie bokserki. Chyba nie przywykłam do takich widoków, mimo, że mam w domu brata. Szybko odwróciłam twarz i zauważyłam roześmianego Ashton'a. Posłałam mu groźne spojrzenie, ale się nie przejął.
-Effie? Co ty tu robisz? - zapytał Calum.
-Sama praktycznie nie wiem - prychnęłam.
-Długa historia - powiedział Ashton, ale nie spojrzałam na niego. Calum zajął miejsce na przeciwko mnie i złapał się za głowę. Ash mu również podał tabletkę i wodę, za co podziękował. Czułam się niezręcznie z półnagim facetem w tym samym pomieszczeniu, więc szybko skończyłam swój posiłek.
-Ja już może będę się zbierać - wymamrotałam i wyszłam z kuchni prosto na górę. Wiedziałam, że Ash idzie za mną bo słyszałam jego kroki.
-To normalne - powiedział, gdy zamknął już drzwi.
-To świetnie, gdzie moje ubrania? - zapytałam.
-W łazience, ale możesz iść w tych rzeczach jak chcesz.
-Nie, dziękuję. Pójdę się przebrać - mimo, że chętnie zostawiłabym sobie jego koszulkę, która pięknie pachniała, to nie mogłam tego zrobić. Co by sobie o mnie pomyślał? Wyszłam z pokoju i odnalazłam łazienkę. Dopiero kiedy zobaczyłam się w lustrze zdałam sobie sprawę jak wyglądam. Moje włosy były potargane i odstawały w każdym możliwym kierunku. Szybko je poprawiłam i przebrałam się w swoje ubrania. Rzeczy Ashton'a wrzuciłam do kosza na pranie i opuściłam łazienkę.
-Dziękuję, że mnie zabrałeś z tej ulicy - wymamrotałam.
-Oh, nie ma za co - uśmiechnął się -Odwiozę Cię do domu.
-Nie trzeba.
-Chodź, idziemy.
Nie mogłam mu się przeciw wstawić bo mocno trzymał mój nadgarstek i ciągnął mnie za sobą. Pożegnałam się z Calum'em, który jako jedyny się obudził i wyszłam z Ashton'em na zewnątrz. Wsiedliśmy do jego samochodu i odjechaliśmy. Mocno trzymałam się klamki. Ashton jechał bardzo szybko, a ja najwyraźniej w świecie się bałam. Jestem pewna, że moja twarz była teraz blada.
-Coś się stało? - spojrzał na mnie, lecz ja cały czas patrzałam przed siebie.
-Patrz na drogę, dobrze?
-Effie, boisz się?
-Patrz na drogę do cholery! - nie chciałam krzyczeć, lecz emocje wzięły górę. Nie mogłam mu powiedzieć dlaczego tak panicznie boję się jeździć samochodem, a do tego ledwo żyję, gdy ktoś jedzie tak szybko jak on. Zwolnił, więc odetchnęłam z ulgą. Nie wiem czy bym wytrzymała dłużej tak szybką jazdę.
-Wszystko okej? - spytał.
-Tak, przepraszam, że krzyczałam.
-Nie szkodzi. Powiesz mi o co chodzi?
-Nie - odparłam i odwróciłam twarz w stronę szyby. Ashton nic więcej nie mówił. W końcu dojechaliśmy pod mój dom.
-Dziękuję - wyszeptałam cicho i szybko odpięłam pasy. Kiedy chciałam wychodzić Ashton złapał mnie za rękę. Odwróciłam się w jego stronę -Co?
-Przyjedziesz dzisiaj na nasz trening? - uśmiechnął się.
-Tak - odpowiedziałam nawet o tym nie myśląc. Sama się zdziwiłam, że to słowo wyszło z moich ust.
-Świetnie, przyjedziemy po Ciebie o piętnastej.
Wyszłam z samochodu i ruszyłam w stronę domu. Bałam się reakcji Meg, ale nie jest moją matką, więc chyba nie powinnam. Jednak nie miłe z mojej strony było to, że wyszłam i nie wróciłam na noc.
       Zamknęłam drzwi najciszej jak potrafiłam. Wiem, że najprawdopodobniej nie śpią, bo jest już po trzynastej, ale jednak miałam nadzieję, że uda mi się przejść do swojego pokoju niezauważona. Cóż, nadzieja matką głupich, prawda? To oczywiste, że się nie udało. Kiedy ściągam swoje trampki stanęła przede mną Meg. Wyprostowałam się i poprawiłam torebkę na ramieniu.
-Effie, zdajesz sobie chyba sprawę, że nie wróciłaś na noc, prawda?
-To chyba oczywiste.
-Wiesz, że powinnaś nas o tym poinformować?
-A pani chyba wie, że byłam pijana, prawda? Poszłam na imprezę i wiadomo, że mogłam nie pamiętać o takich rzeczach jak poinformowanie nieznanej mi osoby o tym, że nie przyjdę na noc. Potrafię się sobą zająć - widziałam w jej oczach, że bolą ją moje słowa, ale kogo to obchodzi? Ona nie ma prawa, żeby mi dyktować o której mam wracać w wakacje. Kim niby jest?
-Może i jestem nieznaną dla Ciebie osobą, może mnie nie lubisz, ale ja chcę dla Ciebie i dla Twojego brata dobrze. Staramy się z George'm, naprawdę. Nie wiem co mam zrobić, ale chcę, żebyś w końcu się do nas przekonała i nas polubiła.
-Najlepiej niech mnie pani zostawi w spokoju - syknęłam i ruszyłam w stronę schodów.
-Jeśli coś by Ci się stało, to byłaby nasza wina.
-Chyba nie może stać się nic gorszego od tego co już mi się przydarzyło, więc mam to gdzieś - prychnęłam i chwilę później byłam w swoim pokoju. Ciężko opadłam na łóżko i westchnęłam głośno. Nie powinnam ich tak traktować, ale nic na to nie poradzę. Wkurzam się bo nie jest moją matką i nie ma prawa mi niczego zabraniać. Wcale niczego Ci nie zabrania. Chodzi o to, że próbuje mi rozkazywać. A nie jest do tego upoważniona. Nie podoba mi się to. Przez nią moje wspomnienia powracają. Czy oni nie potrafią zrozumieć, że mam dość swojego cholernej przeszłości? Że chcę o tym zapomnieć? Chcę zacząć nowe życie, a oni są pierwszą przeszkodą, która nie pozwala mi na to.
       Praktycznie nie miałam dużo czasu, bo wróciłam trochę przed czternastą a chłopcy mieli być po mnie o piętnastej. Najpierw poszłam wziąć prysznic i przebrałam się w czyste rzeczy. Jak zwykle zrobiłam bardzo delikatny makijaż, a włosy zostawiłam rozpuszczone. Byłam gotowa i miałam trochę czasu, więc weszłam na laptopa. Oczywiście twitter był pierwszym co włączyłam. Napisałam kilka tweetów o tym jak tam w Sydney. Cóż, nic ciekawego. Później weszłam na instagrama i zdałam sobie sprawę, że dawno nic nie dodałam. Nie mam po prostu co dodawać.
       Nim się obejrzałam była piętnasta a kilka minut później rozległ się dzwonek do drzwi. Przez chwilę bałam się co pomyśli Meg, gdy zobaczy kto po mnie przyjechał. Przecież to sami chłopcy. Ale tak szybko jak ta obawa się pojawiła, tak szybko zniknęła. Miałam gdzieś co sobie pomyśli, naprawdę.
Szybko zbiegłam na dół, a Meg już miała otwarte drzwi. Stał w nich Aaron. Miałam nadzieję, że będzie to Ashton, ale to oczywiste, że ma mnie gdzieś. Pomógł mi tej nocy, dobrze, ale nic poza tym. On nic do mnie nie czuje i nie poczuje. Nie mogę robić sobie głupich nadziei.
-Jak wrócisz będziemy musieli porozmawiać – Meg szepnęła mi na ucho, a ja nawet na nią nie spojrzałam i wyszłam z domu.
-Do widzenia pani – Aaron ładnie się pożegnał i poszedł za mną, zanim Meg zdążyła mu jeszcze odpowiedzieć.
Weszłam do samochodu i zdziwiłam się gdy był tam tylko Ashton i Libby. Przywitałam się z nimi, chociaż byłam zła. Nie wiedziałam, że ona też jedzie.
-Chyba pokłóciłaś się z mamą, co? – Aaron zaczął rozmowę, a ja nawet na niego nie spojrzałam. Byłam zła za to jak nazwał Meg, ale nie mogę mieć do niego pretensji. Przecież o niczym nie wiedzą.
-Tak, chyba – mruknęłam i złapałam klamkę, gdy ruszyliśmy. Widziałam, że Ashton zwrócił uwagę na mój ruch, ale nic nie powiedział. Bogu dzięki.
Nikt więcej się nie odzywał. Aaron tylko raz przysunął się i dźgnął mój bok, ale kazałam mu się odsunąć i zapiąć pas. O dziwo mnie posłuchał. 
       Kiedy dojechaliśmy pod jedną ze szkół, w której chłopcy mieli treningi od razu wyparowałam z samochodu. Szczerze, to Ashton nie jechał szybko i praktycznie nie miałam się czego obawiać, jednak tego nie można się od tak pozbyć. Kiedy umiera najbliższa Ci osoba nie możesz normalnie funkcjonować. Kiedy odebrałam telefon z tą złą wiadomością myślałam, że to żart. Przez chwilę nie płakałam, bo nie chciałam po prostu w to uwierzyć. Nie dochodziło do mnie, że ich już nie ma. Ale najgorsze miało dopiero nadejść. Pogrzeb. Jak byś się czuł, gdyby bliska Ci osoba, która miała przed sobą całe życie leżała w trumnie? Nie mogłam opanować łez. Gdy tylko na nich spojrzałam one od razu opuszczały moje oczy. Próbowałam patrzeć w inne strony i kiedy udawało mi się zapanować nad emocjami, ponownie musiałam na nich spojrzeć. A fala łez atakowała moje policzki. Po prostu to sobie wyobraź. Nie fajne uczucie, co? Ja nie muszę sobie wyobrażać co czują osoby, które stracą rodziców, lub jakąkolwiek inną bliską im osobą. Ja to uczucie znam i wiem, że nie chcę ponownie tego doświadczyć, a już na pewno nikomu tego nie życzę. Kiedy umiera Twoja prababcia, która ma ponad 90 lat jesteś zdziwiony? Płaczesz? Czy raczej spodziewałeś się tego? A kiedy w wypadku ginie Twój kuzyn, który miał ponad 20 lat i całe życie przed sobą jesteś zdziwiony? Płaczesz? Czy spodziewałeś się tego? Oczywiście można być tak zżytym z prababcią i opłakiwać jej śmierć jak każdą inną. Ale to i tak co innego. To nigdy nie będzie tak bolesne jak śmierć osoby, która miała przed sobą całe życie, a jeden wypadek wszystko niszczy. Po prostu to sobie wyobraź.


*jest to australijska potrawa (zdjęcie: <klik>)

_____________________________________________

Witajcie, już wróciłam (nawet opalona) i wstawiam wam kolejny rozdział. Końcówkę musiałam napisać bo przed wyjazdem nie zdążyłam, więc właśnie to zrobiłam. I bardzo was proszę o wyobrażenie sobie ostatniej sytuacji, to chyba pomoże wam poczuć to co czuła Effie :)
Oczywiście nie piszę nie wiadomo jak, dlatego za każdy komentarz dziękuję, nawet ten z lekką krytyką. Postaram się poprawić :) 
Jeśli moglibyście gdzieś polecić mojego bloga, to byłabym wdzięczna. Im więcej czytelników, tym lepiej. Z góry dziękuję x

piątek, 18 lipca 2014

Rozdział 3

Kiedy otworzyłam leniwie oczy od razu widziałam, że na dworze jest ciepło. W pokoju było duszno, więc podeszłam do okna i je rozchyliłam a drzwi balkonu szeroko otworzyłam. Zaczęłam machać sobie ręką przed twarzą w celu ochłodzenia się. W tym momencie żałowałam, że mam na sobie długie spodnie dresowe i za dużą koszulkę Matt'a. Przejechałam dłonią po włosach i wyszłam z pokoju. W korytarzu było o wiele zimniej.
       Zeszłam na dół a w kuchni zastałam Meg. Przywitałam się grzecznie i usiadłam przy blacie. Westchnęłam cicho i podpierałam głowę ręką. Nie mogłam uwierzyć, że tu jest tak ciepło.
Meg postawiła mi przed nosem szklankę soku, za co podziękowałam i upiłam łyka. Postanowiłam sama sobie zrobić śniadanie, jestem dużą dziewczynką i Meg nie musi za mnie wszystkiego robić.
Wstałam więc i podeszłam do lodówki. Wyciągnęłam potrzebne rzeczy i zrobiłam kilka kanapek z nutellą.
-Wychodzisz dzisiaj gdzieś? – spytała, kiedy już kończyłam swój posiłek.
-Jeszcze nie wiem, ale prawdopodobnie nie będę siedziała w domu – uśmiechnęłam się i włożyłam brudny talerz i nóż do zmywarki – Idę się ubrać, a jak będę gdzieś wychodziła to Ci po prostu powiem.
Poszłam do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko. Nie miałam ochoty nigdzie wychodzić, ale w domu nie mam również co robić. Mogę siedzieć przed telewizorem gdzie będzie się kręciła Meg, lub siedzieć cały dzień na twitterze i komentować moje nudne życie, albo gdzieś wyjść.
Gdybym nie była leniem pewnie wybrałabym trzecią wersję, jednak tu pojawia się pytanie z kim. Czy mam zadzwonić do Rose, czy może spróbować się umówić z Jack'iem? Z chęcią spotkałabym się z Aaron'em i jego przyjaciółmi. Wiem, że to głupie, bo praktycznie ich nie znam. Ale jakby nie patrzeć to nie znam nikogo. Najdłużej znam Jack'a, co nie oznacza, że dobrze. Cały czas myślę o tym jednym chłopaku. O Ashton'ie. Czy to możliwe, że się zakochałam? W ogóle go nie znając? Często się zakochuję ale to przemija, nawet szybko. Miałam jednego chłopaka, a zakochana byłam ze sto razy. Może to jest to samo? Mam nadzieję, bo on ma dziewczynę. Zawsze zakochujemy się w nie tych osobach co trzeba. Potem cierpimy myśląc, że te osoby kochamy aż nagle się odkochujemy. Cóż.
       Moje przemyślenia przerwał sygnał oznaczający nową wiadomość. Szybko sięgnęłam po telefon i go odblokowałam. To Jack. Uśmiechnęłam się pod nosem i przeczytałam wiadomość.
Od Jack: Chcesz gdzieś dzisiaj wyjść?
Do Jack: Jasne, z chęcią.
Od Jack: Świetnie, będę po Ciebie o trzynastej.
Spojrzałam na zegar, który wskazywał chwilę po dwunastej. Tak długo spałam? Rzuciłam telefon na łóżko i pośpiesznie rzuciłam się w stronę szafy. Cieszyłam się na wyjście z Jack'iem. Jest uroczy i chcę go poznać lepiej.
       Chwilę się zastanawiałam co ubrać. Nie chciałam wyglądać jak jakaś wieśniaczka. Na pewno mój styl ubierania nie jest taki sam co większość dziewczyn tutaj. One wszystkie są ubrane skąpo i odsłaniają jak na mój gust za dużo. Wiadomo, że wtedy chłopcy zwracają na nie uwagę, a one to lubią. Jednak ja wolę by polubili mnie za to jaką jestem a nie jak się ubieram. Nie dam się im obmacywać i nie będę całować się z pierwszym lepszym chłopakiem.
       Przebrałam się w granatowe szorty, w które włożyłam jasną bluzkę. W łazience zrobiłam lekki makijaż i wyszczotkowałam zęby. Nogi wsadziłam w krótkie białe conversy i byłam gotowa. Spojrzałam na zegar. Było chwilę przed trzynastą. Wzięłam więc malutką torebkę i włożyłam do niej niezbędne drobiazgi. A kiedy zeszłam na dół Meg dała mi trochę pieniędzy.
       Kiedy siedziałam w salonie i czekałam na Jacka to z góry zszedł zaspany Matt. Uśmiechnęłam się na jego widok.
-Dzień dobry śpiąca królewno.
-Zamknij się, nie wyspałem się – przewróciłam oczami, a Matt ciężko upadł na miejsce obok mnie.
-Wybierasz się gdzieś? – zmierzył mnie od góry do dołu i uniósł brwi.
-Tak, wychodzę z Jack'iem.
-Poważnie? Ukradłaś mi przyjaciela? To nie fair.
-To on mnie zaprosił, to po pierwsze, a po drugie umów się z Rose – zaśmiałam się i wstałam, bo usłyszałam dzwonek do drzwi.
-Wychodzę! – krzyknęłam jeszcze i ostatni raz poprawiłam włosy zanim otworzyłam drzwi.
-Witaj – zobaczyłam uśmiechniętego Jack'a.
-Cześć – odpowiedziałam i zamknęłam za sobą drzwi – Gdzie idziemy?
-Pomyślałem, że pójdziemy do centrum, taki spacerek, a potem usiądziemy i coś zjemy, co ty na to?
-Świetnie.
       Cieszyłam się, że nie będziemy spędzać czasu w jakiejś restauracji, gdzie trzeba idealnie się zachowywać. Nie miałam do tego dobrego stroju jak i charakteru. Nie lubię takich miejsc. Od czasu do czasu bywam tam, ale zdecydowanie wolę spędzać czas z chłopakiem w domu, niż w restauracjach.

~*~

O dziwo nie kończyły mi się tematy z Jack'iem. Zawsze kiedy mam z kimś wyjść boję się, że nagle nastanie niezręczna cisza, a ja nie będę wiedziała co powiedzieć i jak ją przerwać. To przygnębiające. Jednakże Jack to miły chłopak i czuję się w jego towarzystwie bardzo dobrze. Rozmawiamy nawet o sporcie. Lubię podzielić się ze swoją opinią z innymi. Matt ma mnie czasem dość bo oglądam wiele wywiadów i innych dupereli, po czym to wszystko mówię mu.
-Ślicznie wyglądasz – powiedział Jack podając mi loda, którego przed chwilą kupił.
-Dziękuję – zarumieniłam się, a on nadal mi się przyglądał – Ty również – zaśmiał się, ale podziękował.
-Idziemy na plac zabaw? – zapytał pokazując na miejsce niedaleko nas. Kiwnęłam twierdząco głową, więc tam poszliśmy. Matki, które były tutaj z dziećmi patrzały jakby chciały nas zabić, kiedy zjeżdżaliśmy z zjeżdżalni głośno się przy tym śmiejąc.
-Chodź na bujawkę – pociągnęłam go za sobą mocno trzymając jego nadgarstek. Była tylko jedna, więc Jack usiadł i przyciągnął mnie na swoje kolana. Zaczął się odbijać od ziemi, a potem już mogłam prawie sięgnąć liście z drzewa, które rosło zaraz za ogrodzeniem.
-Fajnie się bawię – powiedziałam patrząc mu w oczy. Uśmiechnął się, a ja po raz pierwszy dzisiaj poczułam się niekomfortowo. Nasze twarze były blisko siebie i patrzeliśmy sobie w oczy. Bałam się, że zaraz mnie pocałuje. Znamy się tylko dwa dni nie licząc tamtych wakacji. Przełknęłam głośno ślinę, a on się zaśmiał.
-Nie chcę Cię pocałować – powiedział, a ja poczułam ulgę – To znaczy chcę, ale nie teraz. Wiesz, że bym tego nie zrobił bo znamy się dopiero dwa dni, wiesz o tym? – kiwnęłam twierdząco głową rumieniąc się. Jack ponownie się zaśmiał i nie obraziłabym się gdyby zrobił to jeszcze raz. Poczochrałam jego włosy i wtedy usłyszałam znajomy głos.
-Effie? Cześć! – koło płazu zabaw przechodził Aaron z przyjaciółmi, których również udało mi się wczoraj poznać. Poczułam się dziwnie wiedząc, że widzą mnie jak siedzę na kolanach Jack'a i czochram jego włosy. Moje policzki oblał rumieniec.
-Cześć chłopaki – odparłam a Jack dalej odpychał się od ziemi co sprawiało, że się nie zatrzymaliśmy.
-Co robisz na placu zabaw? – zaśmiał się.
-Nie widać? - prychnęłam. 
-Wpadniesz  wieczorem do Burbon? Jest impreza – krzyknął Aaron, a ja przytaknęłam głową. Zdawali się nie zauważać Jack'a, albo go ignorowali. Cóż, może nie Calum. Nie raz spojrzał na niego krzywo – To do zobaczenia.
-Do zobaczenia – po tym odeszli. Spojrzałam wreszcie na Jack'a.
-Skąd ich znasz? – spytał.
-Poznałam Aaron'a wczoraj, gdy byliśmy na mieście. Zaprosił mnie do pubu.
-Oh, jesteś tu jeden dzień i jedyni chłopcy jakich poznałaś to Ci. Najprzystojniejsi i najbardziej znani w Sydney. Uważaj na nich – ostrzegł mnie.
-A ty ich znasz? – uśmiechnął się na moje pytanie.
-Tak, w Sydney są dwie drużyny piłkarskie. Oni są w jednej a ja w drugiej. Jesteśmy takimi jakby wrogami. Nie lubią mnie i już nie raz zastraszali kolegów z drużyny. Przed meczem zawsze groźno na nas patrzą, jakby chcieli nas zastraszyć, żebyśmy się ich bali i dali się ograć.
-Oh – nie wiedziałam co mam innego powiedzieć. Nie sądziłam, że mogą tacy być. Wydawali się być naprawdę mili i myślałam, że miło będzie spędzać z nimi czas.
-Idziemy coś zjeść? – kiwnęłam twierdząco głową i wyszliśmy z terenu placu zabaw.  
       Na takiej jakby randce z Jack'iem świetnie się bawiłam. Poznałam go lepiej i z tego się cieszę. Jednak teraz miałam w głowie tylko i wyłącznie imprezę. Leżałam na łóżku obracając w palcach telefon. Miałam zamiar wziąć ze sobą Rose, bo była jedyną dość bliską mi osobą. Znałyśmy się kilka godzin, ale polubiłam ją i wiem, że jest to osoba, której mogę ufać. Cieszę się, że ją mam bo raczej z Matt'em nie chciałabym rozmawiać o miłości. Byliśmy blisko, po śmierci rodziców nawet bardzo, ale to nie oznacza, że zwierzę mu się ze wszystkiego. Może gdyby był dziewczyną.
       Rozmyślałam o nich, gdy telefon dał o sobie znać i wtedy wypadł mi z rąk prosto na twarz. Podniosłam go i pocierałam dłonią bolące miejsce.
Od Rose: Idziemy na imprezę do Burbon?
Tak, miałam napisać, a tego nie zrobiłam. Idiotka.
Do Rose: Jasne, bądź u mnie o osiemnastej.
       Postanowiłam już zabrać się do przygotowań. Od razu poszłam do łazienki i wzięłam prysznic. Ubrałam czystą bieliznę i wysuszyłam włosy. Były lekko pofalowane na końcówkach co dawało nawet ładny efekt, więc tak je zostawiłam. Pomalowałam rzęsy, a na policzki dałam odrobinę różu, natomiast po ustach przejechałam błyszczykiem.
Kidy stanęłam przed szafą czekało mnie najgorsze. Nienawidzę nosić sukienek i praktycznie tego nie robię, więc w mojej szafie nie było nawet dziesięć. Nie chciałam ani jednej z nich ubierać i miałam gdzieś jak będę wyglądała. Zresztą ten pub nie wydaje mi się zbyt elegancki, więc sukienka byłaby pewnie nieodpowiednia. Przynajmniej tak będę sobie mówić.
Wybrałam zwykłe niebieskie szorty, w które włożyłam luźną bluzkę. Na nogi włożyłam moje najczystsze buty, jakimi były czarne conversy.
Dostałam sms-a od Rose, że czeka przed domem, więc ostatni raz przejrzałam się w lustrze i poprawiłam włosy. Sięgnęłam moją małą torebkę, w której znajdowały się najpotrzebniejsze rzeczy i wyszłam z pokoju. Szybko znalazłam się na dole, gdzie spotkałam Meg. Spytała gdzie wychodzę, o której będę i dała pieniądze na autobus. Nie chciało mi się z nią rozmawiać, więc odpowiedziałam na pytania, zabrałam pieniądze i powiedziałam, że Rose na mnie czeka, co i tak było prawdą.
      Wyszłam przed dom, gdzie stała już Rose. Uśmiechnęła się szeroko gdy mnie zobaczyła, co odwzajemniłam.
-Ślicznie wyglądasz – powiedziałam.
-Ty również, mam nadzieję, że żadni chłopacy mi Ciebie nie porwą.
-Tym się martwić nie musisz.
Zaśmiałyśmy się i ruszyłyśmy w stronę przystanku autobusowego. Okazało się, że musimy czekać dziesięć minut. Było dość chłodno a ja nic nie zabrałam. Jednak jestem pewna, że w pubie będzie gorąco, więc nie miałam czym się martwić.
Koło nas zatrzymał się samochód, a gdy szyba się uchyliła zobaczyłam Aaron'a.
-Może podwieźć? – zapytał z szerokim uśmiechem, a ja skinęłam głową i popchnęłam w jego stronę Rose. Obje wsiadłyśmy na tył samochodu, gdzie nikogo nie było.
-Czemu jedziesz sam? – zapytałam.
-A z kim miałem jechać?
-No na przykład z twoimi przyjaciółmi?
-A nie pomyślałaś, że mogę mieszkać gdzie indziej? – zadrwił.
-Pomyślałam, jednak sądziłam, że razem jeździcie na imprezy – nie chciałam się poddać i wyjść na idiotkę, więc coś musiałam wymyślić.
-Oni mieszkają razem, a ja nadal z rodzicami.
-Aha – nie odezwałam się już więcej w czasie jazdy. Aaron jechał jak na mój gust za szybko, więc mocno trzymałam klamki. Spojrzałam na Rose, ale ona była zajęta patrzeniem przez okno, więc się do mnie nie odzywała. Zastanawiałam się dlaczego jest sama. Jest przecież piękna, a do tego nie ubiera się tak jak ja. Jest typową dziewczyną. Dzisiaj również miała na sobie sukienkę, a nie jak ja szorty. Byłam pewna, że chłopcy się za nią uganiają. Może po prostu nie chciała się z nikim wiązać?
-Jesteśmy – powiedział Aaron, co wyrwało mnie z zamyślenia. Szybko otworzyłam drzwi i wysiadłam z  jego auta, a zaraz za mną Rose. Przed pubem stało już dużo samochodów. Nie chcę widzieć co jest w środku. Nigdy nie przepadałam jakoś szczególnie za imprezami. Chodziłam niezbyt często z „przyjaciółmi”. Albo jak po prostu chciałam się upić i nic nie pamiętać.
-Chodźmy po coś do picia – powiedziała Rose i pociągnęła mnie w stronę baru. Chętnie za nią poszłam. Barman podał nam drinki, za co podziękowałam. Chwilę mi się przyglądał i posłał piękny uśmiech. Cóż, był przystojny, ale nie na niego chciałam dzisiaj zwracać uwagę. Rozejrzałam się po pubie w celu poszukania, któregoś z chłopców. Bardzo chciałam zobaczyć Ashton'a. Nie wiem dlaczego. Tak jakoś. To głupie, wiem. Ale nic na to nie poradzę. Zauroczyłam się, mogę to śmiało przyznać. Co nie oznacza, że go kocham. Zauroczenie to nic takiego, przecież.
Znalazłam go. Stał przy barze kawałek dalej od nas. Rozmawiał z Calum'em. Wpatrywałam się w niego zapominając o bożym świece. Miał na sobie zwykłą białą koszulkę bez rękawów z jakimś nadrukiem. Jego nogi odziane były w czarne obcisłe rurki, a bandana spoczywała na jego głowie.
-Effie? – Rose zaczęła mnie szturchać, więc spojrzałam w jej stronę.
-Tak?
-Słuchasz mnie?
-Przepraszam, ja tylko…
-Patrzyłaś na Ashton'a?
-Co? Nie – zakpiłam, ale dość mało przekonująco bo dziewczyna tylko podniosła do góry brwi uśmiechając się.
-Proszę Cię, nie zakochuj się. To, że ma dziewczynę to nie jedyny powód, wiesz? On jest z Libby długo, ale nieraz widziałam go z innymi na imprezie. Gdy jej nie było, to całował się z różnymi dziewczynami. Jak widać lubi się zabawić i niekoniecznie ze swoją dziewczyną. To chyba nie ten typ chłopaka, który będzie Ci wierny.
Patrzałam na nią nie dowierzając. Zastanawiałam się czy to dlatego, że coś takiego mi powiedziała, czy może dlatego, że tak doskonale wiedziała, że się w nim zauroczyłam, mimo, że znała mnie tak krótko. Może jedno i drugie?
-Ja wcale nie…
-Nie oszukuj mnie. Lepiej chodźmy się zabawić – złapała mój nadgarstek i zaczęła ciągnąć w stronę parkietu. Nie przepadałam za tańcem dlatego musiałam więcej wypić, jeśli chciała żebym tam weszła. Zatrzymałam się i szepnęłam jej na ucho, że zaraz wrócę. Wypiłam kilka drinków przy barze i wtedy byłam gotowa by wejść na parkiet. Najpierw tańczyłam z Rose, dość długo. Jednak potem dołączyli się do nas jacyś chłopcy. Poczułam dreszcze, kiedy dotykali mnie podczas tańca i przysięgam, że dawno tego nie czułam. Myślałam, że ten okres mam już za sobą, ale najwidoczniej się myliłam. Nie mogłam dalej ocierać się o ich ciała, więc przeprosiłam i odeszłam w stronę baru. Byłam zakłopotana, a tam siedział Ashton. Lepiej być nie mogło. Usiadłam obok niego i zamówiłam kolejnego drinka.
-Coś się stało? - zapytał po krótkiej chwili.
-Nie, a czy coś miało się stać? - zwróciłam się w jego stronę i naprawdę wyglądał na przejętego.
-Czy oni Ci coś zrobili? - machnął głową w kierunku chłopaków, z którymi przed chwilą tańczyłam. Spojrzałam tam i Rose dalej ocierała się o ich spocone ciała. Przełknęłam ślinę i kiwnęłam przecząco głową.
-Przecież widzę, że coś jest nie tak - jego ton głosu lekko się zmienił. Był zirytowany faktem, że nie mam zamiaru powiedzieć mu co tak naprawdę się stało.
-Ile mnie znasz? Jeden dzień? Ile ze mną rozmawiałeś? Nic? Więc skąd możesz wiedzieć kiedy coś jest do cholery nie tak? Nie znasz mnie i nie masz prawa wmawiać mi czegokolwiek, jasne? - powiedziałam na jednym wdechu i złapałam kieliszek, przechylając go i wlewając całą jego zawartość do swojego gardła.
-Jak chcesz - mruknął i odszedł. Chyba tego nie chciałam. Wolałam, żeby tu przy mnie był. Tak, zdecydowanie. Ale przecież nie mogę mu powiedzieć. Nie zna mnie, więc skąd może cokolwiek wiedzieć? Pieprzony idiota. 
       Nie pamiętam ile czasu spędziłam przy barze i ile wypiłam. Ale wiem, że byłam mocno wstawiona i ledwo chodziłam. Zaczęłam szukać Rose lub któregoś z chłopaków, ale szybko z tego zrezygnowałam. Miałam zamazany obraz i nie rozpoznawałam twarzy, więc szukanie ich było bez sensu. Postanowiłam na własną rękę wrócić do domu. Wyszłam z pubu i ruszyłam przed siebie. Nie byłam pewna czy wybrałam dobrą drogę, ale kogo to obchodzi? Byłam pijana i nie kontaktowałam. Po prostu szłam nawet nie myśląc, że coś mogłoby mi się stać.
       W końcu zaczęły na moje ciało spadać wielkie krople deszczu. Zaczęłam się śmiać i wybiegłam na ulicę. Nie jeździł już żaden samochód, więc mogłam być pewna, że jest grubo po północy. Po pięciu minutach byłam już cała przemoknięta i zaczęłam dygotać z zimna. Moje nogi odmawiały posłuszeństwa i nie miałam siły na stawianie samodzielnych kroków. Usiadłam na drodze, bardziej na poboczu. Czułam, że urywa mi się film, zaczęłam zasypiać. Ostatnie co pamiętam to koła samochodu zatrzymującego się koło mnie. Lecz nie miałam czasu ani siły by się bać. Po prostu zasnęłam.
___________________________________________

Jako iż w poniedziałek wyjeżdżam z przyjaciółkami nad jezioro na kilka dni rozdział pojawi się dopiero w weekend, albo poniedziałek. Nie jestem do końca pewna, kiedy wracamy. Będzie to albo piątek, albo niedziela. Rozdział dodam, gdy tylko wrócę i wejdę na laptopa, bo już go napisałam (została końcówka praktycznie, ale to zdążę napisać) :)

Teraz mam prośbę do was: mianowicie chciałam was poprosić, byście polecili komuś to fanfiction, bo wiadomo im więcej czytelników, tym lepiej. Chyba dla każdego. Byłabym wdzięczna i z góry dziękuję x
A druga sprawa jest taka, że chciałabym, żeby osoby, które przeczytały ten rozdział po prostu go skomentowały. Nie chcę, żebyście myśleli, że wymuszam komentarze (a z tym się spotkałam nie raz), bo tak nie jest. Chyba nie ma nic złego w tym, że chcę wiedzieć ile mam czytelników, prawda? A szczególnie, że to początek. 
Miłego weekendu i  w ogóle wakacji x

PS. Zwiastun powinien być w niedziele, ale tego też nie jestem pewna :) 

sobota, 12 lipca 2014

Rozdział 2

-Effie?
-Tak?
-Ja mam siostrę, w twoim wieku i zastanawiałem się czy nie chciałabyś jej poznać? Wiesz, jesteście dziewczynami i…
-Tak, jasne, z chęcią.
-To świetnie, idziemy teraz do mnie?
-Chodźmy – odpowiedział za nas Matt i we trójkę wstaliśmy z ławki. Ja jechałam na desce a oni szli rozmawiając o najbliższym meczu. Postanowiłam się wtrącić, bo kompletnie się nie znali. Nawet godzina była nie taka.
-To ty lubisz sport? – Jack spytał nie dowierzając, gdy dochodziliśmy do jego domu.
-Tak, interesuje mnie to bardziej, niż to co miała dzisiaj na sobie Jennifer Lopez – zaśmiałam się, a chłopaki mi zawtórowali. Jack jest bardzo miły i do tego przystojny. Z chęcią bym gdzieś z nim wyszła, jednak wątpię by on chciał. Jestem zbyt nieśmiała jeśli kogoś poznaję, ale muszę przyznać, że teraz czuję się naprawdę komfortowo. To chyba przez to, że jest ze mną Matt. Jeśli coś nie idzie to on się wtrąci, a ja nie muszę się koniecznie odzywać. Spędziłam dzisiaj miło czas, ale myślę, że kolejnym razem wolałabym wyjść bez brata.
-No to jesteśmy. Rose jest pewnie na górze, możesz do niej pójść. Na pewno się polubicie – Jack posłała mi zachęcający uśmiech, więc poszłam na górę zaraz po tym jak ściągnęłam buty. Muszę przyznać, że ich dom nie jest o wiele mniejszy od naszego. Może nawet tej samej wielkości. W środku również jest pięknie.
Zapukałam w drzwi niepewnie. Nie wiedziałam czego się spodziewać. Nie jestem przyzwyczajona by pójść do kogoś nieznajomego i pukać do jego drzwi, po czym spędzać z nim czas jak gdyby nigdy nic. Jednak cieszę się, że mogę poznać Rose. To jest dziewczyna i na pewno będzie lepszą towarzyszką na wypady do sklepu niż chłopcy. Chociaż to nie oznacza, że przepadam za takimi wypadami.
-Proszę – usłyszałam głos po drugiej stronie drzwi, więc otworzyłam je. Rose leżała na łóżku ze stopami w górze oraz z laptopem przed nosem. Kiedy tylko przekroczyłam próg jej pokoju spojrzała na mnie. Uśmiech zagościł na jej twarzy, więc lekko się rozluźniłam. Wygląda na miłą.
-Kim jesteś? Dziewczyną Jack'a? – zaśmiała się.
-Właściwie to jego koleżanką. Wprowadziłam się tutaj i nikogo nie znam. Mój brat poznał twojego na wakacjach i Jack zgodził się nas oprowadzić.
-Oh wiem, stroił się chyba dwie godziny – ponownie się zaśmiała. Że co? – Usiądź – wskazała na miejsce naprzeciwko mnie, więc to zrobiłam.
-Jestem Effie.
-A ja Rose, miło Cię poznać.
Naprawdę szybko zakolegowałam się z tą szaloną dziewczyną. Opowiedziała mi trochę o sobie i świetnie się rozumiemy. Cieszę się, że mam kogoś takiego jak ona. Wiadomo, że zawsze fajnie jest móc porozmawiać z dziewczyną. Są sprawy w których mężczyzna Ci nie pomoże.
-Dzisiaj pewien chłopak zaprosił mnie do, no właśnie nie wiem gdzie. Powiedział Burbon, a ja nie mam pojęcia co to.
-Oh, to jest pub niedaleko stąd. Często są tam imprezy i bardzo dużo znajomych tam chodzi.
-Nie chciałabyś pójść ze mną? Nie znam okolicy za bardzo i ludzi, więc byłoby miło.
-Jasne, możemy pójść razem.

~*~


Razem z Rose udałam się do Burbon. Ona znała drogę co wiele mi ułatwiło. Tylko ją będę tam znała, więc cieszę się, że się zgodziła. Nie mówiłam jej kto mnie tam zaprosił. Nie znam tego chłopaka, więc tym bardziej jestem zadowolona, że poszła ze mną. Co jeśli to jakiś pedofil?
       Wnętrze pubu było naprawdę atrakcyjne. Jest to prawdopodobnie jeden z najlepszych pubów w Sydney. Często występuje tu zespół – to powiedziała mi Rose, ale wiem, że są to przyjaciele Aaron'a, który mnie tutaj zaprosił.
       Podeszłam z dziewczyną do baru i zamówiłyśmy drinki. Nikt tak naprawdę nie sprawdzał ile mamy lat, więc spokojnie dostałyśmy to co sobie zamówiłyśmy.
-To kto Cię tak w ogóle tutaj zaprosił? – w końcu zapytała.
-Aaron, znam tylko jego imię – dziewczyna na moje słowa wypluła drinka z powrotem do kieliszka i spojrzała na mnie.
-Aaron? Aaron Baker? Co, jak i gdzie? – nie rozumiałam o co chodzi. Przecież to zwykły chłopak.
-Nie rozumiem twojego zdziwienia.
-On należy do tej całej ich paczki, do tych chłopaków co tutaj występują. Są całkiem znani w Sydney. Dziewczyny się za nimi uganiają, każdy marzy by z nimi porozmawiać.
-Tylko dlatego, że są przystojni?
-Tak i dlatego, że mają zespół. Są naprawdę dobrzy – nic nie odpowiedziałam na jej słowa, ponieważ ktoś zasłonił mi oczy. Kiedy już je zdjął odwróciłam się i zobaczyłam Aaron'a.
-Cieszę się, że przyszłaś – uśmiechnął się w moją stronę, po czym spojrzał na dziewczynę za mną – Cześć Rose.
-Um, cześć.
-To jak długo tutaj mieszkasz? – zapytał siadając koło mnie.
-Dopiero dzisiaj się przeprowadziliśmy.
-Jesteś śliczna – powiedział po chwili wpatrywania się we mnie. Moje policzki oblał rumieniec, więc spuściłam głowę.
-Dziękuję.
-Za chwilę na scenie pojawią się moi przyjaciele – spojrzałam w jej stronę i dosłownie minutę później na scenę weszło czterech chłopaków. Byli mega przystojni, więc wcale się nie dziwię, że damska część widowni szalała. Najwidoczniej to im się podobało, gdyż na ich twarzach gościły szerokie uśmiechy. Wpatrywałam się w nich popijając swojego drinka i szczególnie moją uwagę przykuł chłopak, który grał na perkusji. Miał na sobie czarne obcisłe rurki, a jego koszulka nie miała rękawów. Na głowie znajdowała się bandana i wyglądał w tym wydaniu naprawdę uroczo. Muszę przyznać, że chłopcy tacy jak on podobają mi się najbardziej, jednak nie mówię, że reszta nie jest przystojna. Wręcz przeciwnie, jednak w nim jest coś innego. Nie mogę określić co to. Ma swój urok, którym mnie po prostu zauroczył. Czasem tak bywa, prawda?
       Nie zdawałam sobie sprawy, że Aaron'a przy mnie już nie ma, dopóki Rose nie szturchnęła mnie w ramię. Odwróciłam się i to właśnie ona zajmowała jego wcześniejsze miejsce.
-Przystojni, co?
-Yhym, jednak twój brat również niczego sobie – zaśmiałam się, a ona mi wtórowała.
-To który podoba Ci się najbardziej? – dopytywała.
-Ten w czerwonej bandanie – oznajmiłam, a ona pokręciła głową.
-Ashton. Wykluczone, ma dziewczynę.
-Wcale się nie dziwię. Jak się nazywa? Długo ze sobą są? – nie wiem czemu tak zareagowałam. Przecież to tylko chłopak, którego widzę pierwszy raz na oczy. Ale poczułam coś dziwnego. Wpatrywałam się w przyjaciółkę, bo tak ją chyba mogę zacząć nazywać, oczekująco.
-Widzisz tą blondynkę po prawej stronie? – spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam ją. Skinęłam głową – To ona, Libby Dale, jego dziewczyna. Są ze sobą odkąd pamiętam. Chyba przyjaźnili się jak byli dzieciakami, a teraz są razem.
Przyjrzałam się jej. Jest naprawdę śliczna. Nie za długie bląd włosy i ten uśmiech, ugh. Ubrana była w szorty i krótką bluzkę, która odsłaniała jej brzuch. Była całkowitym przeciwieństwem mnie. Nigdy nie miałam na sobie takich ciuchów. Cóż, kiedy zobaczyłam jak Ashton się do niej uśmiecha poczułam, że chciałabym, żeby uśmiechał się w taki sposób do mnie. Jego uśmiech jest idealny. On jest idealny.
-Jak nazywa się reszta?
-Od prawej Michael, Luke i Calum.
-Aha, poproszę to samo – zwróciłam się do barmana, który po chwili podał mi tego samego drinka.
Piłam go i wsłuchiwałam w muzykę chłopców. Są bardzo dobrzy.
-Wiesz Effie, ja muszę się już zbierać do domu, rodzice, idziesz ze mną?
-Nie, ja tu jeszcze trochę zostanę.
-Dobrze – pocałowała mnie w policzek po czym opuściła pub. Zostałam sama, jednak nie na długo. Po chwili podszedł do mnie Aaron i objął ramieniem. Muszę przyznać, że podobało mi się to, mimo, że nigdy na to nie pozwalałam. Chłopcy z mojej szkoły nie wyglądali jak on.
-Podoba Ci się? – spytał wskazując głową na swoich przyjaciół. Przytaknęłam – Chcesz jeszcze?
-Nie, dziękuję. Nie mogę wrócić do domu pijana.
-A gdzie twoja przyjaciółka? – spytał i zaczął się rozglądać.
-Musiała wyjść.
Bardzo długo rozmawiałam z Aaron'em i jest on naprawdę fajny. Wygląda na kobieciarza i najprawdopodobniej nim jest, ale nie był nachalny. Obejmował mnie i nawet cmoknął w policzek, ale to przecież nic takiego.
       Śmialiśmy się, gdy podeszli do nas jego przyjaciele. Skończyli swój występ na dzisiaj. Jednak nie wszyscy. Ashton i ta cała Libby całowali się troszeczkę dalej.
-O Aaron, niezłą dupę sobie wyrwałeś – zaśmiał się chłopak, który miał najprawdopodobniej na imię Calum.
-Nie wygłupiaj się Cal i nie nazywaj jej tak – Aaron stanął w mojej obronie na co się uśmiechnęłam. Nie lubię gdy chłopcy nazywają dziewczyny „niezłymi dupami” i patrzą tylko na cycki. Idioci.
-Wyluzuj, tylko żartuję. Jestem Calum – wyciągnął dłoń w moją stronę, więc ją złapałam.
-Effie.
-To Luke i Michale – wskazał na przyjaciół, którzy stali koło niego i posłali mi uśmiechy.
-A tam dalej to Ashton i Libby – oznajmił Luke z niezbyt zadowoloną miną. Zaśmiałam się, gdy udawał, że wymiotuje.
Chwilę rozmawialiśmy i nie są tacy źli. Oczywiście rozglądają się za dziewczynami i patrzą na biust lub tyłek, ale to w końcu chłopcy. Oni tacy już są.
W końcu Ashton i Libby do nas podeszli, a serce zaczęło mi bić szybciej. Uspokój się Effie, o co chodzi?
-To moja koleżanka Effie, a to Ashton i Libby – przedstawił nas sobie Aaron, a oni tylko rzucili ciche „cześć”. Auć. Ashton wpatrywał się we mnie, więc spuściłam wzrok, a moje policzki nabrały rumieńców. Aaron nadal obejmował mnie w pasie, co zauważył blondyn.
-Jesteście parą czy coś? – zapytał Ash, a Aaron się uśmiechnął.
-Nie – odpowiedziałam szybko.
-Poznałem ją w lodziarni. Kobieta chciała jej wcisnąć innego loda, niż zamówiła – wytłumaczył.
-Ja już będę szła do domu – oznajmiłam cicho do Aaron'a i wstałam z miejsca.
-Podwieziemy Cię jeśli chcesz. I tak już mieliśmy wychodzić, prawda chłopaki? – Ci tylko skinęli głowami, więc ruszyliśmy w kierunku wyjścia.
Okazało się, że przyjechali autem Ashton'a i Luke'a. Luke pojechał z Calum'em, a cała reszta z Ashton'em. Libby siedziała z przodu obok Ash'a, który prowadził, a ja Aaron i Michael z tyłu.
       Wysadzili mnie pod domem za co podziękowałam, po czym odjechali. Nie byłam pijana, wypiłam tylko kilka drinków. Drzwi były otwarte, więc jak tylko weszłam ściągnęłam buty i poszłam na górę. Nie byłam głodna, a raczej bardziej zmęczona. Wzięłam szybki prysznic i położyłam się spać. Jednak nie mogłam o nim zapomnieć. 

_______________________________________

Byłabym wdzięczna, gdyby ktoś pomógł mi jakoś zareklamować tego bloga. Z fanfiction z One Direction miałam łatwiej. Tutaj praktycznie nie mogę znaleźć blogów na których ktoś jeszcze coś pisze. Z góry dziękuję :) x

poniedziałek, 7 lipca 2014

Rozdział 1

W moich uszach rozbrzmiewała piosenka Eda, gdy samochód pokonywał kolejne kilometry. Matt siedział obok mnie i grał w jakieś gry na telefonie. Nasi „rodzice” siedzieli z przodu i o czymś rozmawiali. Nie słyszałam ich i nie miałam nawet na to ochoty. Byłam zdenerwowana i mocno trzymałam klamki od drzwi. Próbowałam się skupić na piosence, by tylko nie myśleć o tamtej nocy. Jednak to na nic się nie zdawało. Nie pozbędę się strachu przed jazdą samochodem i nie zapomnę tak szybko o tym co się stało. Nie potrafię. Teraz są wakacje a my przeprowadzamy się. Meg i George chcą abyśmy oderwali się od złych wspomnień. Chcą abyśmy zaczęli nowe życie. Myślą, że to jest takie łatwe. Nie przepadam za nimi i mimo, że widzę jak się starają to mam to gdzieś. Nie zastąpią mi rodziców i powinni o tym doskonale wiedzieć. Staram się być miła, naprawdę się staram. Niestety nie potrafię mieszkać i normalnie rozmawiać z osobami, których w ogóle nie znam. Czy to złe?
-Effie, już jesteśmy – powiedział Matt wyciągając słuchawkę z mojego ucha. Posłałam mu blady uśmiech i wyłączyłam piosenkę. Złapałam swoją torbę i przerzuciłam ją przez ramię, po czym opuściłam samochód. Stanęłam przed wielkim białym domem. I wow, jest piękny i wielki. Podeszłam do bagażnika i starałam się wyciągnąć swoje dwie walizki, jednak nie bardzo mi szło.
-Pomogę Ci – zaoferował George i wyciągnął je, po czym postawił pod moimi nogami.
-Dziękuję – wyszeptałam i zaczęłam je ciągnąć w stronę drzwi, gdzie stała już Meg.
Weszłam do środka a tam było jeszcze piękniej. Wielki salon oddzielony od kuchni jedynie podłużnym blatem wokół którego stały wysokie krzesła. Wnętrze było jasne. Można by rzec, że przeważa kolor biały.
-Pięknie, co? – zauważyłam przy moim boku Matt'a.
-No i co z tego?
-Już nie bądź taka, starają się.
-Pff – prychnęłam i poszłam na górę, gdzie znalazłam swój pokój. Postawiłam walizki przy drzwiach i weszłam głębiej. Znowu biały? Jak oryginalnie. Położyłam się na swoje łóżko, które było idealnie wygodne. Miałam ochotę spać, bo podróż była wyczerpująca i pełna strachu. Myślałam, że każe im się zatrzymać i wysiądę, po czym dotrę do domu sama. Byłam naprawdę wystraszona.
-I jak Ci się podoba? – zauważyłam w drzwiach Meg, która mi się przyglądała.
-Um, jest okej – odpowiedziałam i poczułam się niezręcznie. Wstałam więc i złapałam swoje walizki – Cóż, ja może się rozpakuję.
-Może pomóc Ci w czymś?
-Nie, dziękuję.
-Dobrze. Jeśli będziesz czegoś potrzebować to po prostu zawołaj – uśmiechnęła się i ja również, po czym opuściła mój pokój. Cóż, to było dziwne. Nie rozmawiam z nimi dużo, bo po prostu nie chce. Od pewnego czasu jestem w jakiś sposób zamknięta w sobie. Z różnymi problemami zmagam się sama, bo na moich „przyjaciół” liczyć nie mogłam. Wcale nie będę za nimi tęsknić. Nie mogłam uwierzyć, że są tacy fałszywi.
Trudno będzie mi się z kimś zakolegować, gdyż jestem nieśmiała, a do tego jestem tak zwaną „chłopczycą”. Interesują się sportem, to mnie naprawdę kręci. Nie jestem tą dziewczyną, która płacze, gdy złamie paznokieć. Co to to nie. Staram się być twarda, nie płakać, jednak jestem tylko człowiekiem, tylko dziewczyną i chyba jednak szybko się rozklejam. A szczególnie po tym co się ostatnio działo. Myślałam, że nie wytrzymam psychicznie, jednak miałam go. Miałam Matt'a, mojego brata. On mi pomógł, razem przez to przeszliśmy i jestem z nim zżyta. Teraz mam tylko go. Wiem, że  ma tutaj jakiegoś kolegę. Rok temu w wakacje byliśmy w Hiszpanii. Zapoznał się z paroma chłopakami, którzy również spędzali tam wakacje. Jeden z nich jest właśnie z Sydney. Nie wiem czy utrzymują dalej kontakt, ale jestem pewna, że postara się z nim spotkać. Nie rozmawiałam z nim wiele, ale jest całkiem miły i byłabym wdzięczna, gdyby mój kochany braciszek postanowił zabrać mnie ze sobą. Z chęcią zobaczyłabym Sydney i zapoznała się z miejscami. Mam nadzieję, że niedaleko jest skatepark bo kocham jeździć na desce i nie wytrzymam długo bez ramp.

~*~

Kiedy skończyłam rozpakowywanie się to poszłam do Matt'a. Siedział w swoim pokoju na łóżku i jak zwykle grał w jakieś durne gry. Usiadłam koło niego i położyłam głowę na jego ramieniu.
-Dzwoniłeś do tego, jak mu tam było, Jack'a?
-Tak, umówiłem się z nim i pokaże mi okolice.
-To świetnie, a nie chciałbyś zabrać mnie ze sobą?
-Effie…
-Proszę, przecież wiesz, że nie znam tu nikogo.
-Tak, ale – zrobiłam słodkie oczka, a Matt przewrócił oczami – Dobra, zgoda.
-Jej, dziękuję – pisnęłam i zeszłam z jego łóżka – Idziemy na dół coś zjeść? Jestem głodna po tej podróży.
-Nie możesz pójść sama?
-Nie, nie chce z nimi rozmawiać. Te nasze rozmowy są takie sztuczne.
-Wiesz, że oni się starają, prawda?
-Tak, ale to nie zmieni mojego nastawienia. Nie zastąpią mi rodziców i niech nawet nie próbują.
-Oni nie chcą Ci ich zastąpić Eff, oni chcą po prostu dla nas dobrze. Powinniśmy się cieszyć, że nie mieszkamy w domu dziecka.
-To idziemy jeść czy nie?
-Effie
-Idziesz? – zapytałam i wyszłam z jego pokoju. Nie mam zamiaru ciągnąć dalej tą rozmowę. Matt ich polubił, tak mi się wydaje. Ja nie mam zamiaru, po prostu nie. Cała ta sytuacja jest dla mnie nadal świeża i chyba powinni to zrozumieć, skoro chcą dla mnie „dobrze”.
       Zeszliśmy na dół do kuchni i usiedliśmy przy blacie. Meg wykładała naczynia do szafek a Georg'a nie było. Poczułam się głupio, że musi robić to sama. Może za nią  nie przepadam, ale mam dobre serce.
-Może, um, pomóc Ci w czymś? – kobieta się uśmiechnęła na moje słowa, a ja spuściłam głowę.
-Nie, nie trzeba, ale dziękuję.
-Możemy zamówić pizzę?
-Jasne, w portfelu mam numer do pizzerii, zaraz wam podam – powiedziała i wyszła, lecz po chwili wróciła z numerem i pieniędzmi.
-Dziękuję – odparłam i wzięłam kartkę oraz pieniądze po czym poszłam z Matt'em do salonu. Zamówiliśmy pizzę i włączyliśmy telewizor. Matt skakał po kanałach, aż w końcu zobaczyłam mecz.
-Zostaw, zostaw – złapałam jego rękę, więc odłożył pilota na stół i razem oglądaliśmy. Niedługo później przyjechała pizza, którą zjedliśmy. Cieszę się, że Matt jest tylko rok starszy. Fajnie jest razem pooglądać mecze i się powygłupiać. A w trudnych chwilach również wspierać. Sądzę, że tak powinna wyglądać relacja rodzeństwa. My co prawda wiele przeszliśmy i musieliśmy sobie radzić samemu. Byliśmy tylko my dwoje, bez rodziców. To na pewno nam pomogło zdobyć taką relację, ale prędzej też było dobrze.

~*~

Przebrałam się w krótkie szorty i jasną koszulę, a włosy związałam w kucyka. Na dworze było naprawdę gorąco, więc nic więcej nie wzięłam i zeszłam na dół. Nogi wsadziłam w granatowe vansy i wzięłam swoją deskorolkę. Poczekałam chwilę na Matt'a, kiedy poszedł oznajmić Meg i George'owi, że wychodzimy, po czym opuściliśmy dom. Jack miał na nas czekać na dole ulicy, więc tam poszliśmy. No ja pojechałam. Rzeczywiście Jack czekał koło przystanku autobusowego. Kiedy byliśmy naprawdę blisko mogłam zauważyć jaki jest przystojny. Trzeba przyznać, że zmienił się przez ten rok. Miał na sobie spodenki i luźną bluzkę. Wyglądał naprawdę gorąco. O czym ja myślę?
-Hej stary, dobrze Cię znowu widzieć – Matt przywitał się z nim, kiedy ja stałam zaraz za nimi.
-Widzę, że zabrałeś ze sobą siostrę – uśmiechnął się szeroko, czego nie mogłam nie odwzajemnić – Jestem Jack.
-Effie – złapałam jego dłoń i nią potrząsnęłam.
-Technicznie się znamy, ale praktycznie ze sobą nie rozmawialiśmy – zaśmiał się, a ja przytaknęłam – To co? Idziemy?
-Prowadź – odpowiedział Matt, a ja pojechałam za nimi.


~*~

-Zatrzymujemy się na loda?
-Jasne, chodźcie.
Kupiliśmy sobie lody i usiedliśmy na ławce. Byłam bardzo zmęczona i bolały mnie nogi. Miałam ochotę marudzić, ale stwierdziłam, że nie wypada. Praktycznie rzecz biorąc znam go jeden dzień i wyszłabym na idiotkę, gdybym zaczęła narzekać. Nie chcę na nim zrobić złego wrażenia. Ma piękny uśmiech, powinien się uśmiechać częściej. Przyłapałam się na patrzeniu na Jack'a kiedy rozmawiał z Matt'em. Postanowiłam kupić sobie jeszcze jednego loda, więc wstałam nic im nie mówiąc i poszłam tam gdzie byliśmy wcześniej.
-Poproszę dwie gałki, wanilia i toffi – podałam kasjerce pieniądze, a ta poszła nałożyć gałki. Kiedy wróciła zdałam sobie sprawę, że to nie te smaki co chciałam. Dała mi wanilię i truskawkę. Nie zamierzałam się kłócić, więc wzięłam loda i już chciałam odchodzić, kiedy za mną odezwał się jakiś głos.
-Ona prosiła o wanilię i toffi, a nie wanilię i truskawkę – powiedział średniego wzrostu brunet, a kasjerka się speszyła. Uśmiechnęłam się pod nosem, był przystojny.
-Oh przepraszam. Zagapiłam się, zrobię Ci nowego.
-Nie, nie trzeba, zjem takiego – uśmiechnęłam się, lecz chłopak wyrwał mi go z rąk i podał kasjerce, a ta go wyrzuciła i poszła zrobić nowego.
-Um, dziękuję?
-Nie ma za co – posłał mi piękny uśmiech, który odwzajemniłam.
-Nie trzeba było, naprawdę.
-To nie pierwszy raz kiedy się mylą. Będą to robić częściej, gdy nie będzie się im zwracać uwagi.
-Oh, skoro tak mówisz.
Kasjerka podała mi nowego, dobrego loda, a ja podziękowałam i wyszłam na zewnątrz. Byłam blisko Matt'a i Jack'a, kiedy ktoś złapał mnie za ramię i odwrócił w swoją stronę. To ten sam chłopak.
-Nie przedstawiłaś się, jestem Aaron – wyciągnął dłoń w moją stronę, a ja ją złapałam.
-Effie.
-Cóż, nie chcesz wieczorem przyjść do Burbon? Moi przyjaciele grają.
-Um, jasne, z chęcią. O której?
-17?
-Jasne, do zobaczenia.
Podeszłam do chłopaków, którzy zdawali się nie zauważać, że mnie nie było. Usiadłam i zaczęłam się zastanawiać co to jest? Gdzie on mnie zaprosił? Jak ja tam dojadę? Dobra, teraz zaczęłam się denerwować. 


sobota, 5 lipca 2014

Prolog

Znany zapach alkoholu wymieszanego z dymem papierosów zaatakował moje nozdrza, gdy tylko przekroczyliśmy próg „Burbon”. W środku znajdowało się dużo ludzi. Miałam nawet wrażenie, że więcej niż zwykle. Ruszyłam w stronę baru i zamówiłam tam drinka, po czym jeszcze raz rozejrzałam się po pomieszczeniu. Ludzie wydawali się być podekscytowani, a ja patrzałam na nich ze zdezorientowaną miną. 
-O co chodzi? Ludzie zachowują się inaczej niż zwykle – powiedziałam i spojrzałam na mojego przyjaciela. Trzymał w ręce whisky, które przed chwilą zamówił.
-Tak, podobno ma tutaj grać jakiś zespół, nic wielkiego, ale widzisz jak się zachowują – wskazał na osoby, które się tutaj znajdowały, a serce zaczęło mi bić szybciej. Poczułam na plecach nieprzyjemne dreszcze nim go zapytałam.
-Wiadomo, um, wiadomo jaki to będzie zespół? No wiesz, od pewnego czasu nikt tutaj nie występował i...
-Nie wiadomo, ma to być niespodzianka – przerwał mi i spojrzał głęboko w oczy. Martwił się. Ja również miałam nadzieję, że to nie będą oni. Nie zniosę ich widoku. Nie po takim czasie. Nie po tym co przeszłam.
-Proszę o uwagę – na scenie pojawił się Mark, szef tego pubu – Przyszedł czas na naszą niespodziankę –uśmiechnął się i zszedł, a zaraz po tym zgasły światła. Słyszałam jak ktoś wchodzi na scenę by zająć miejsca. Myślałam, że serce wyskoczy mi z piersi. Miałam gęsią skórkę na rękach i nogach. A wtedy światło ponownie zostało włączone. Zobaczyłam ich. Stali tam i się uśmiechali. Ludzie zaczęli krzyczeć podekscytowani a ja czułam, że zaraz zemdleję. Nie mogłam uwierzyć w to co widzę, myślałam, że to tylko zły sen. Miałam ochotę się z niego obudzić, bo wcale nie był fajny.
       Patrzałam na niego, gdy rozglądał się po lokalu i wtedy nasze oczy się spotkały. Zamarłam.